Nie wiem jak Wasze kalendarze, ale mój, jest przepełniony zapiskami pt. „co mam jeszcze do zrobienia?”. Zadanie goni zadanie i nie ma dnia, na który nie miałabym jakichś zawodowych planów lub codziennych obowiązków do wykonania. Nawet weekendy są świetnie rozplanowane. Tu studia, tu jakieś szkolenie, tu trzeba nadrobić zaległości z tygodnia.
Muszę przyznać, że jestem w tym całkiem niezła. Bardzo skrupulatnie planuję swoje dni i rozsądnie dysponuję swoją energią biorąc pod uwagę ilość godzin spędzonych w pracy i znając swoje „możliwości i siły przerobowe”. Czasem przedobrzę i zapomnę o tym, by mierzyć siły na zamiary. Wtedy szybko decyduję co jest naprawdę ważne, co może poczekać i dokonuję korekty.
Zdaję sobie sprawę z licznych głosów oburzenia, które właśnie w tej chwili wykrzykują: „To straszne! To musi być okropnie męczące! Gdzie jest miejsce na spontaniczność?!”
Ja też tak kiedyś myślałam patrząc na takie „uporządkowane” i „poukładane” osoby. Wydawało mi się, że to musi być nie do zniesienia na dłuższą metę – tak żyć pod dyktando kalendarza i kolejnych zadań do wykonania. Ale myślałam tak do czasu, aż sama spróbowałam. A ponieważ ja nigdy nie byłam bałaganiarą i zawsze lubiłam porządek, również ten „zadaniowy”, to wciągnęło mnie to na maxa.
Pokochałam to uczucie spokoju, gdy wieczorem, mimo nierzadko ogromnego zmęczenia, wiem, że to był dobrze przeżyty i bardzo efektywny dzień. Poczucie komfortu, że nic nade mną nie wisi, że z niczym nie muszę się spieszyć jest absolutnie bezcenne.
Jednak nie wszystko i nie zawsze było tak idealne. Owszem, planowanie i realizację zadań miałam w małym paluszku. Obudzona w środku nocy mogłam wyrecytować swój kalendarz na najbliższe kilka dni do przodu. Jednak gdzieś się w tym wszystkim przez moment zapędziłam i przyznam szczerze, nawet nie zauważyłam, że w moim życiu brakuje życia. Praca, kolejne zadania, projekty, studia, szkolenia, obowiązki domowe…a gdzie odpoczynek? Gdzie czas na moje większe i mniejsze przyjemności? Gdzie czas na spotkania? Gdzie czas na relaks, na zwykłe czytanie książki lub jakiś dobry, wciągający film?
Jak się pewnie domyślacie i jak to pewnie bywa też u was, ciężko było znaleźć ten czas przy tak obładowanym grafiku. Wszystko było ważniejsze, wszystko musiało być zrobione „na wczoraj”, a przynajmniej „na już”, a książka czy spacer po lesie…to zawsze mogło poczekać. Zawsze mogłam zrobić to za tydzień, w następną sobotę, albo jak będą święta… 000…odpocznę sobie w święta – też tak mówicie?? 🙂
W efekcie, miałam dobre intencje, ale z ich realizacją szło mi makabrycznie słabo.
I wtedy przyszedł mi do głowy genialny pomysł! Eureka – „…że też nie wpadłam na to wcześniej!” – pomyślałam! 🙂 Skoro jestem tak dobra w realizacji zadań i obowiązków, to czemu by nie zaplanować własnego odpoczynku???? Czemu by nie wpisać go w grafik dokładnie tak samo, jak te wszystkie mniejsze i większe cele tygodniowe lub miesięczne??? Skoro jednym z punktów do realizacji jest napisanie artykułu, to równie dobrze może nim być wyjście do kina lub aromatyczna kąpiel.
I tak też zrobiłam. Od tamtej pory planuję swój odpoczynek i traktuję go z taką samą powagą, jak wszystkie inne zadania do wykonania. Powiem więcej – jestem w tym śmiertelnie konsekwentna! A dlaczego? Bo w bardzo krótkim czasie zauważyłam jak zbawienny wpływ na moje zdrowie i samopoczucie ma samoświadomość, że ja i moje potrzeby też jesteśmy ważne.
A zatem, nie czekaj na wolne. Nie odkładaj na święta. Codziennie zaplanuj swój mały odpoczynek i korzystaj z jego błogosławieństw. 🙂